Maseczki w płachcie. Koreański towar eksportowy ;-)
Po lekturze książki o sekretach urody Koreanek ja również wpadłam w pełen zachwyt nad kosmetykami koreańskiego pochodzenia. W ten sposób kilka tygodni temu zaopatrzyłam się w zapas różnych masek w płachcie. Wszystkie oczywiście prosto z Korei. Ślimacza maska od Mizona (ok 10zł), Ginseng ze SkinFood (ok 2f.) i cała seria Juice z Holika Holika (ok 8zł/szt).
Z każdą z tych masek współpracowało mi się bardzo dobrze. Wszystkie, bez względu na firmę, wyglądały tak samo. Były też identycznie mocno nawilżone. To, co zostawało w opakowaniu z powodzeniem posłużyłoby kolejnej maseczce. Ja wykorzystywałam to na inne partie skóry ;)
Zacznę od serii Juice z Holika Holika - ją udało mi się sprawdzić w całości. I niemal w całości jestem zadowolona. Czego na pewno nie można odmówić maskom? Zapachu. Każda pachnie tak, że te kilkanaście minut z nią spędzone stają się przyjemnością. Na 7 maseczek do 2 na pewno wrócę, a nad 2 kolejnymi mocno się zastanowię. Ale zacznę może od tych, które były miłe, ale jednak to nie to.
Drzewo herbaciane, aloes i pomidor. Myślałam, że na mojej skórze, która lubi być problematyczną zrobią jakieś rewolucje. Pozytywne rewolucje. Jednak nie zauważyłam żadnego efektu wow. I o ile uwielbiam maskę rozjaśniającą z pomidora od Tony Moly, tak tutaj miłość się pojawiła. Efektów specjalnych też brak. Niedoskonałości pozostały, ślady pozostały i niezadowolona skóra też za wiele nie skorzystała.
Dwie nad którymi jeszcze pomyślę to borówka i granat. Obie miały za zadanie działać nawilżająco i przeciwzmarszczkowo. I o ile ze zmarszczkami wielki problemów jeszcze nie mam, tak uważam że dobre nawilżenie to podstawa. A tutaj muszę przyznać, ze radziły sobie całkiem nieźle. Może przy regularnym ich stosowaniu zniknęłyby też wszystkie pierwsze zapowiedzi zmarszczek? Właśnie to jest warte przemyślenia.
I teraz moje hity od Holika Holika - mango i miód. Nawilżanie, rozjaśnianie, działanie przeciwzmarszczkowe to wszystko nic w porównaniu do najważniejszego działania - odświeżenia skóry. Obie maski sprawdziły się idealnie w kryzysowych momentach, co sprawia, ze znajdą się w mojej kosmetycznej apteczce. Miód uratował mnie po ciężkiej nocy, za to mango zrobiło cuda z moją cera po dwudniowym weselu. I właśnie na takie efekty liczyłam, kupując te maski.
Kolejną firmę jaką jest Mizon poznałam już dzięki jego słynnemu kremowi ze śluzem ślimaka. I chociaż do tego na początku nie zapałałam miłością, a nasze stosunki teraz są po prostu poprawne to z maską postanowiłam zaryzykować. I było warto. Śluz ślimaka w duecie z kwasem hialuronowym potrafią zdziałać cuda. Nawilżenie i napięcie były zdecydowanie najlepszymi efektami tego zabiegu. I chociaż nazwa i opis sugerują, że maseczka jest dla skóry dojrzałej, to ja stojąc w opozycji mówię "lepiej zapobiegać, niż leczyć" ;-)
Ostatnia maska do której nie wrócę, bo chyba nie zrozumiałam jej działania, to maska od SkinFood. Miało być mega nawilżenie, była po prostu przyjemna skóra. Żeńszeń na mnie nie zadziałał, ale cieszę się, ze spróbowałam.
Z każdą z tych masek współpracowało mi się bardzo dobrze. Wszystkie, bez względu na firmę, wyglądały tak samo. Były też identycznie mocno nawilżone. To, co zostawało w opakowaniu z powodzeniem posłużyłoby kolejnej maseczce. Ja wykorzystywałam to na inne partie skóry ;)
Zacznę od serii Juice z Holika Holika - ją udało mi się sprawdzić w całości. I niemal w całości jestem zadowolona. Czego na pewno nie można odmówić maskom? Zapachu. Każda pachnie tak, że te kilkanaście minut z nią spędzone stają się przyjemnością. Na 7 maseczek do 2 na pewno wrócę, a nad 2 kolejnymi mocno się zastanowię. Ale zacznę może od tych, które były miłe, ale jednak to nie to.
Drzewo herbaciane, aloes i pomidor. Myślałam, że na mojej skórze, która lubi być problematyczną zrobią jakieś rewolucje. Pozytywne rewolucje. Jednak nie zauważyłam żadnego efektu wow. I o ile uwielbiam maskę rozjaśniającą z pomidora od Tony Moly, tak tutaj miłość się pojawiła. Efektów specjalnych też brak. Niedoskonałości pozostały, ślady pozostały i niezadowolona skóra też za wiele nie skorzystała.
Dwie nad którymi jeszcze pomyślę to borówka i granat. Obie miały za zadanie działać nawilżająco i przeciwzmarszczkowo. I o ile ze zmarszczkami wielki problemów jeszcze nie mam, tak uważam że dobre nawilżenie to podstawa. A tutaj muszę przyznać, ze radziły sobie całkiem nieźle. Może przy regularnym ich stosowaniu zniknęłyby też wszystkie pierwsze zapowiedzi zmarszczek? Właśnie to jest warte przemyślenia.
I teraz moje hity od Holika Holika - mango i miód. Nawilżanie, rozjaśnianie, działanie przeciwzmarszczkowe to wszystko nic w porównaniu do najważniejszego działania - odświeżenia skóry. Obie maski sprawdziły się idealnie w kryzysowych momentach, co sprawia, ze znajdą się w mojej kosmetycznej apteczce. Miód uratował mnie po ciężkiej nocy, za to mango zrobiło cuda z moją cera po dwudniowym weselu. I właśnie na takie efekty liczyłam, kupując te maski.
Kolejną firmę jaką jest Mizon poznałam już dzięki jego słynnemu kremowi ze śluzem ślimaka. I chociaż do tego na początku nie zapałałam miłością, a nasze stosunki teraz są po prostu poprawne to z maską postanowiłam zaryzykować. I było warto. Śluz ślimaka w duecie z kwasem hialuronowym potrafią zdziałać cuda. Nawilżenie i napięcie były zdecydowanie najlepszymi efektami tego zabiegu. I chociaż nazwa i opis sugerują, że maseczka jest dla skóry dojrzałej, to ja stojąc w opozycji mówię "lepiej zapobiegać, niż leczyć" ;-)
Ostatnia maska do której nie wrócę, bo chyba nie zrozumiałam jej działania, to maska od SkinFood. Miało być mega nawilżenie, była po prostu przyjemna skóra. Żeńszeń na mnie nie zadziałał, ale cieszę się, ze spróbowałam.
A jaki Wy macie stosunek do koreańskich maseczek w płachcie? Macie swojego ulubieńca?
Nie używałam, jeszcze żadnej maski w płachcie. Nie wiem jak to możliwe! Muszę się na jakąś skusić. Opakowania zachęcają <3
OdpowiedzUsuńTych maseczek to ja jeszcze nie znam.
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że śluz ślimaka bardzo dobrze działa na kondycję skóry. Jednak brzmi to ohydnie, dlatego nie moge się przekonać. A o tych maseczkach nigdy nie słyszłam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://kobiecomania.blogspot.com/
Ja właśnie zamówiłam pierwsze i mam nadzieję, że będę zadowolona :)
OdpowiedzUsuńObecnie maseczki w płacie jakie miałam to te w formie dodatków do zamówienia ze stron z kosmetykami azjatyckimi. Jednak nie była to żadna ze znanych firm takich jak Mizon, Holika Holika itp. Prawdę mówiąc byłam z nich bardzo zadowolona ale nigdzie nie mogę ich teraz znaleźć :-|
OdpowiedzUsuńJa na razie miałam tylko dwie płatowe maseczki - ze Skin79 :) Bardzo polubiłam ten sposób dbania o skórę, ale niestety koszt takiej jednej maseczki jest dość spory w porównaniu z tymi np. w tubce, które starczają na więcej, niż jeden raz. Ale na pewno w przyszłości jeszcze do płatowych wrócę:))
OdpowiedzUsuńFajnie się prezentują :)
OdpowiedzUsuńTakie maski czesto robię :)
OdpowiedzUsuńMuszę koniecznie wypróbować te maseczki :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam maseczki w płatach, ale koreańskich jeszcze nie stosowałam :)
OdpowiedzUsuńMam kilka maseczek w płachcie ale jeszcze nie miałam okazji by którąkolwiek użyć :)
OdpowiedzUsuńMogłabyś kliknąć w linki TUTAJ? Dzięki ;*
Nigdy jeszcze takich nie używałam. :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUżywałam jakiś czas temu koreańskich masek w płachcie i byłam bardzo zadowolona z ich działania :)
OdpowiedzUsuńrównież obserwuję :) :*
http://wazkowa.blogspot.com/
Nie miałam tych koreańskich maseczek ale lubię takie w płachcie. Jak do tej pory moje ulubione to z firmy Lakon.
OdpowiedzUsuńHolika Holika bardzo mnie kusi :)
OdpowiedzUsuńTych jeszcze nie miałam ale bardzo lubię maseczki w płachcie :) muszę koniecznie spróbować tych z Holiki :)
OdpowiedzUsuńJa nie miałam koreańskich maseczek, ale mnie kuszą :)
OdpowiedzUsuńNigdy takiej maseczki nie miałam, ale chętnie jakąś bym wypróbowała :)
OdpowiedzUsuńbardzo chętnie bym taką maseczkę przetestowała :)
OdpowiedzUsuńSandicious
Też lubię maski w płacie. Tych jeszcze nie miałam.
OdpowiedzUsuńzastanawiam się nad zakupem tej książki.
Obserwuję :)
Coś nowego. Podoba mi się, muszę wypróbować. :-)
OdpowiedzUsuńObserwuję. :-)