Alphanova Bebe, czyli pstryczek w nos dla słońca

Alphanova Bebe, czyli pstryczek w nos dla słońca


Mimo że jestem wielką fanką kosmetyków naturalnych to kiedy przyszło do wyboru filtra na lato trochę odpuściłam. Stwierdziłam, że ochrona przeciwsłoneczna (rozsądna oczywiście!) jest tu priorytetem. W przedbiegach odrzuciłam modne w tym roku olejki, właśnie przez wzgląd na ich "100% natura" . Jako dodatek oczywiście, samodzielnie - podziękuję.
W każdym bądź razie po długich i wnikliwych badaniach rynku kosmetyków z filtrem moją uwagę pod względem składu przykuła Alphanova bebe. Filtr w 100% mineralny,  SPF 50. W 80% składa się z produktów pochodzenia naturalnego, więc powinna zadowolić wymagające ekofanki. Marka Alphanova pochodzi z Francji i w swojej ofercie ma na prawdę wiele perełek (uwielbiam podbierać córeczce ich szampon!)

Jeśli chodzi o skład to o naszą ochronę zadbają dwutlenek tytanu i tlenek cynku. Gliceryna roślinna pomoże w nawilżeniu, zaś olej kokosowy w natłuszczeniu. Oprócz tego w składzie znajdziemy żel z liści aloesu i olej jojoba o działaniu nawilżającym, czy regenerujący skórę olej tamanu - mój idol i kandydat do poświęcenia mu osobnego wpisu :)
Oczywiście nie obejdzie się bez kilku teoretycznie zapychających substancji, jednak myślę, że zapchanie z powodu filtra jest lepszą alternatywą niż spalona skóra i problemy z nią związane.





Stosowanie: łatwe i przyjemne, jednak nie wszystkim przypadnie do gustu. Kosmetyk rozsmarowuje się lekko, jednak zostawia po sobie białe ślady. Moim zdaniem wchłania się dosyć szybko, jednak spotkałam się z opiniami, że trwa to za długo. Niestety, to jest cena za naturalny filtr, jakim jest filtr mineralny. Po aplikacji i wchłonięciu na skórze zostaje lekko tłusty film, jednak nie jest on absolutnie żadną przeszkodą- zawsze można przypudrować, ale nawet nie trzeba tego robić, bo świecenie nie jest aż tak intensywne.

W podsumowaniu muszę powiedzieć, że jestem pozytywnie zaskoczona. Wchłanianie, które może być minusem nie przeszkadza mi kompletnie. Miałam szukać czegoś z dodatkiem koloryzującym, ale chyba w tym sezonie już sobie daruję. Polecam dla osób cierpliwych i dla tych posiadających dzieci.
Cena ok 70 zł nie jest kwotą zaporową, bo dostajemy za to niezły produkt służacy nam kilka miesięcy.

A Wy z jakich filtrów korzystacie? A może omijacie zupełnie ten element pielęgnacji?
Piękne spojrzenie z Chanel :-)

Piękne spojrzenie z Chanel :-)



Kilka dni temu dotarła do mnie malutka paczuszka z zamówioną przeze mnie próbką tuszu do rzęs od Chanel. Tusz przeznaczony miał być do wszystkiego - pogrubianie, wydłużanie i podkręcanie.
Jako, że nie jest to kosmetyk pielęgnacyjny i jego efekty widać od razu, postanowiłam Wam go dosyć szybko przedstawić.
Oczywiście najpierw spędziliśmy  razem kilka dni, aby upewnić się, że nie uczuli. I potwierdzam, moje wrażliwe oczy są całe, zdrowe, bez łez i czerwieni.

Chanel jest klasyką samą w sobie. Stąd niemała też cena tego produktu (ok 130zł), ale są takie kosmetyki w które czasem warto zainwestować.

Od  strony technicznej. Chyba najważniejsza w tuszu jest szczoteczka. Ja nie jestem fanką szczoteczek silikonowych, które w pewnym momencie zawładnęły rynkiem. Lubie te w wersji tradycyjnej. I taki właśnie tradycyjny aplikator posiada maskara od Chanel. Na pierwszy rzut oka zachwytu brak, dużo tuszu na szczoteczce nie wygląda zachwycająco. Jednak przykładając się do szczotkowania rzęs to wcale nie jest wadą, wręcz przeciwnie. Cała maskara zostaje na rzęsach dokładnie rozprowadzona, a uzyskany efekt jest na prawdę interesujący. Myślę, że nawet wart swojej ceny, biorąc pod uwagę fakt, że tuszu nie kupujemy co miesiąc.





Podsumowując: Sama nie wiem kiedy zużyję swoje ukochane 2000 kcal, a w kolejce czeka tusz Revlonu. Ale jeśli nie znajdę nic lepszego to zdecydowanie zainwestuję w ten właśnie produkt. Na chwilę obecną moja mama weszła w posiadanie produktu pełnowymiarowego, a to już na prawdę niezła rekomendacja ;-)

A teraz pytanie. Wasz ulubiony tusz do rzęs to ... ?
Uriage- niezaprzeczalny hit lata

Uriage- niezaprzeczalny hit lata


Mamy lato. W lecie jak wiadomo jest gorąco. I jak mawiał Heraklit z Efezu "panta rhei", czyli wszystko płynie. My też. I nasz makijaż również.
Wygląda to średnio estetycznie. A gdyby tak zrobić coś, co pozwoli nam się odświeżyć, co nas orzeźwi? Tu z pomocą przychodzą wody termalne. Dla mnie to totalny letni must have obowiązkowo potrzebny w torebce.



W moje ręce wpadło kilka wód termalnych. Pierwszą z Avene wspominam z sentymentem, szczególnie za to mini opakowanie które mieściło się wszędzie. Gdzieś po drodze była woda z La Roche Posay, ponieważ bardzo lubię tą firmę. Jednak zatrzymałam się na Uriage, a to dlatego, że od wszystkich poprzedniczek wyróżnia ją możliwość powolnego wsiąknięcia w głąb skóry. Przyznam, ze dla mnie- leniwca, ta opcja jest zdecydowanie na plus. Zawsze to jedna czynność (tutaj: osuszanie) mniej.

Wodę termalną stosuję zawsze i wszędzie. Przed makijażem, po makijażu (w połączeniu z minerałami daje świetny efekt), do zwilżenia gąbki/pędzla, zamiast toniku, do ratowania siebie i najbliższych w czasie upału. Na podrażnienia, na oparzenia i zaczerwienienia. W efekcie po miesiącu zostało mi pół dużej butelki. I nie potrafię powiedzieć co z wydajnością, ale wydaje mi się, ze ma całkiem niezła, biorąc pod uwagę ile je używam.
Atomizer w Uriage jest na prawdę w porządku. Po naciśnięciu wydobywa się mgiełka i nie następuję żadne dziwne skraplanie.

O właściwościach książkowych rozpisywać się nie będę. Bo jeśli stosuję to w opisanych sytuacjach, to znaczy że działa. I to powinna być najlepsza zachęta :)


A Wy lubicie wody termalne?
A może macie jakiś inny letni must have?
Pozytywne zaskoczenie od Sylveco

Pozytywne zaskoczenie od Sylveco


Od kiedy pamiętam byłam fanką wszystkich mazideł do ust. W podstawówce królowały błyszczyki w kulce, później przyszedł czas na pomadki od nivea, a w pewnym momencie zachwycałam się carmexem przywiezionym jeszcze wtedy z zachodu Europy. Aktualnie w każdej kieszonce i w każdej torebce można coś znaleźć. I mimo mojej słabości do tych kosmetyków do ust, nigdy przenigdy nie wykończyłam żadnego z nich. Prawdopodobnie w mojej zimowej kurtce miejsce grzeje jeszcze używany wtedy eos (swoją drogę to było moje wielkie rozczarowanie).

Dłuższy czas zastanawiałam się nad pomadką od Sylveco. I pomimo, ze firmę bardzo lubię to nigdy się nie składało na zakup. Zawsze coś, raz braki w sklepie, raz moje zapominalstwo. Aż w końcu wyczekiwana pomadka z peelingiem trafiła w moje ręce. W pierwszej chwili i po pierwszym użyciu nie byłam zachwycona, chyba nastawiałam się na peeling w wersji ostrzejszej. Jednak z czasem ten kosmetyk wybił się na pierwsze miejsce, wśród posiadanych przeze mnie pielęgnacyjnych kosmetyków do ust. Nakładam na wargi dosyć grubą warstwę, a następnie w charakterystyczny dla nas kobiet sposób wmasowuje peeling. Usta po takim "zabiegu" są miękkie i nawilżone. Czasem dopełniam wszystko pomadką z wit E, dla mnie to wtedy prawdziwa bomba.



Odżywcza pomadka z peelingiem oprócz swoich regenerujących właściwości ma też genialny skład. Oleje, woski, masła, czy uwielbiana przeze mnie betulina. Nic do czego można się przyczepić.

Od strony wizualnej nie ma co się rozpisywać, opakowanie tradycyjne, proste, barwy pomarańczowe. Cena ok. 8zł, więc zbliżona do kosmetyków drogeryjnych. Na problemy z brakiem nawilżenia serdecznie polecam!


A jaki jest Wasz hit wśród kosmetyków do ust? Może coś typowo letniego z odpowiednim filtrem?
Copyright © 2014 what's on your mind? , Blogger