Co ma pingwin do beauty blendera?

Co ma pingwin do beauty blendera?



Kilka dni temu całkiem przypadkowo odwiedziłam Primark. Korzystając z okazji skierowałam sie na dział beauty, gdzie MUSIAŁAM znaleźć sztuczne rzęsy. Nigdy takich nie używałam, ale bardzo chciałam sprawdzić coś co zbiera pochlebne opinie i kosztuje niewiele. Niestety średnio mi to sprawdzanie poszło, ale to opowieść na inny raz. Tym razem krótko wspomnę o czymś, co przyciągnęło moja uwagę.


Regał świąteczny.
Mieszkańcy wysp nie są zaskoczeni tym, ze obok halloweenowych strachów mogą kupić czapki Mikołaja i inne czerwono-zielone gadżety. Mnie to nadal lekko dziwi.
W każdym bądź razie w oczy rzucił mi się uroczy pingwinek. Zastanawiałam się, co może robić na dziale beauty, więc podeszłam bliżej. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w pingwinka odkryłam mini gąbeczkę do makijażu. A że moja (zdobyta jeszcze w jednym z beautyboxow) jest na wykończeniu postanowiłam ja sprawdzić. Za cenę 1f warto było zaryzykować.

W domu wzięłam ją w obroty. Na pierwszy rzut oka jej wygląd był zbliżony do gąbeczki, którą jakiś czas miałam przyjemność używać. Te same rozszerzone "pory". Okazała sie mniejsza, dziubek na koncu nie był tak wyraźny (a szkoda, bo to najlepsza rzecz na zakamarki twarzy) no i kształtem odbiegała od starszej koleżanki. Byłam pewna, ze będę musiała szukać dla niej innego zastosowania.




Mimo wszystko spróbowałam użyć ją w sposób do jakiego była przeznaczona. I muszę przyznać, ze trochę sie zdziwiłam. Bałam sie picia mojego samoróbczego podkładu na bazie olejku arganowego, jednak nic takiego nie miało miejsca. Nie mając zbyt wielkich wymagań uznałabym ten produkt za na prawdę ok. Jednak moja różowa gąbeczka zdecydowanie gładziej sunie po skórze, a do tego jest ciut milsza. Więc pingwinek mimo całego uroku i mojej słabości do czerni poszedł w odstawkę. Myślę, że na awaryjne sytuacje będzie ok. Albo do noszenia w torebce, bo tutaj jego niewielki kształt to zdecydowany plus. A ja zdecydowanie skuszę sie na oryginalny beauty blender, bo zanim znajdę idealny zamiennik to trzy razy przekroczę budżet na ten cel.

Stosujecie gąbeczki do makijażu? Macie jakieś swoje ulubione firmy?
Wyniki konkursu z kosmetykami Whish

Wyniki konkursu z kosmetykami Whish

Na początek chciałabym powiedzieć, że bardzo się cieszę , że tak wiele z Was wzięło udział w mini konkursie. Wiele to dla mnie znaczy, a każda podpowiedź jest dla mnie bardzo ważna. Na pewno z wielu rad skorzystam, a z części już nawet zaczynam.
Ale do sedna. Wraz z moim jurorem i pomocnikiem zarazem wybrałyśmy jedną z Was w drodze losowania (każda odpowiedź była na tyle pomocna, że ciężko było wskazać zwycięzce) .





Nie przedłużając. Kokosowy zestaw wędruję do 


AKTUALIZACJA
02.10.2016

HEJ! Ponieważ pierwsza zwyciężczyni nie skontakowała się ze mną :( losowanie przeprowadziłysmy drugi raz. Tym razem szczęśliwcem okazała się Kate`s Beautyland. GRATULUJĘ!



Cała :konkursowa: otoczka tak bardzo mi się podoba,  że myślę już nad kolejną zabawa ;)
Magnetyczna paleta od CARGO (swatche)

Magnetyczna paleta od CARGO (swatche)

Pewnego dnia w moim rodzinnym mieście otworzył się bardzo popularny sklep jakim jest Tk Maxx. Na początku odwiedzały go tłumy. Ja po zachwytach też się skusiłam na zakupy w nim, jednak wyszłam z niczym. Kto zna, ten wie, że jest to sklep z serii wszystko i nic. Firmy znane i nieznane, końcówki serii, pojedyncze egzemplarze. No właśnie - przez to wszystko czułam się jak w wielkim bałaganie. Sklep odwiedziłam jeszcze kilkukrotnie, jednak bez większego przekonania.
Po przyjeździe do Anglii również do tutejszego zajrzałam, jednak podeszłam do niego dosyć nieufnie. A tu ku mojemu zaskoczeniu sklep okazał się "inny". Nie pytajcie mnie, nie wiem co miało na to wpływ. W każdym bądź razie Tk stał się moim ulubieńcem i większość rzeczy, które kupuje są właśnie stamtąd.



Zawsze kiedy jestem w Tk Maxxie MUSZĘ zajrzeć na dział z kosmetykami, a moją ulubioną półką są wyprzedaże. Znajduję tam wszystko: kosmetyki naturalne, ekskluzywne, koreańskie, do włosów, do ciała, twarzy, paznokci... Czasem opakowanie jest uszkodzone, brakuje jakiejś części i wtedy zakupy robię za przysłowiowe gorsze. Tak też było tym razem. Od dłuższego czasu poszukuję jakiejś sensownej paletki cieni. Śledzę Wasze wpisy, szukam podpowiedzi. I ciągle nie mogę się zdecydować. A tu podczas ostatnich zakupów niespodzianka - paletka Cargo California Throwback leży i czeka na mnie za całe 2f. Żal było nie brać pomimo jedej wady - braku paletki z błyszczykami. Jednak to dla mnie żadna strata, bo wolę maty. A cienie idealnie w mojej kolorystyce i w stanie nie naruszonym były zbyt kuszące ;) Oprócz tego w "gratisie" dostałam róż i bronzer, które prezentują się też nieźle.








Na początek zacznę od cieni. Mamy tu 4 kolory: Windsor, Mojave, Colombia i Aegean. Każdy z nich ma w sobie to coś, co mnie przyciąga. Gdybym miała skomponować własną paletke wyglądałaby dosyć podobnie.
Cienie są nieźle na pigmentowane i nie ścierają się wcale łatwo. To duży plus, bo makijażu nie trzeba co chwilę poprawiać. We współpracy z odpowiednią bazą długo i intensywnie będą cieszyły nasze oko. Wydaje mi się też, że znajduje się ich tam też dosyć sporo, bo paletka nie należy do najcieńszych.
Róż i bronzer nałożone w odpowiedniej ilości prezentują się bardzo przyzwoicie. Dogadują się z podkładem mineralnym, a dla mnie to duży plus. Z obu jestem na swój sposób zadowolona- róż sprawił, że odpuszczę sobie zakupu na próbę tego kosmetyku z Bourjois, zaś bronzer wpadający w złoto nada się idealnie na większe wyjścia dodając skórze trochę blasku.




Od strony wizualnej paletka prezentuje się świetnie. Retro motyw i magnetyczne zamknięcia, a raczej połączenia dodają jej wiele uroku. Można ją wrzucić do torebki bez obaw, ze otworzy się i rozsypie zostawiając po sobie wielki bałagan. Ten rodzaj zamknięcia chyba stanie się moim ulubionym :)


Znacie kanadyjską markę Cargo? Jakie cienie do powiek są Waszymi ulubieńcami?

Ostatnie dwa dni konkursu. Jeśli chcesz wziąć udział zapraszam TUTAJ

Maseczki w płachcie. Koreański towar eksportowy ;-)

Maseczki w płachcie. Koreański towar eksportowy ;-)

Po lekturze książki o sekretach urody Koreanek ja również wpadłam w pełen zachwyt nad kosmetykami koreańskiego pochodzenia. W ten sposób kilka tygodni temu zaopatrzyłam się w zapas różnych masek w płachcie. Wszystkie oczywiście prosto z Korei. Ślimacza maska od Mizona (ok 10zł), Ginseng ze SkinFood (ok 2f.) i cała seria Juice z Holika Holika (ok 8zł/szt).

Z każdą z tych masek współpracowało mi się bardzo dobrze. Wszystkie, bez względu na firmę, wyglądały tak samo. Były też identycznie mocno nawilżone. To, co zostawało w opakowaniu z powodzeniem posłużyłoby kolejnej maseczce. Ja wykorzystywałam to na inne partie skóry ;)


Zacznę od serii Juice z Holika Holika - ją udało mi się sprawdzić w całości. I niemal w całości jestem zadowolona. Czego na pewno nie można odmówić maskom? Zapachu. Każda pachnie tak, że te kilkanaście minut z nią spędzone stają się przyjemnością. Na 7 maseczek do 2 na pewno wrócę, a nad 2 kolejnymi mocno się zastanowię. Ale zacznę może od tych, które były miłe, ale jednak to nie to.
Drzewo herbaciane, aloes i pomidor. Myślałam, że na mojej skórze, która lubi być problematyczną zrobią jakieś rewolucje. Pozytywne rewolucje. Jednak nie zauważyłam żadnego efektu wow. I o ile uwielbiam maskę rozjaśniającą z pomidora od Tony Moly, tak tutaj miłość się pojawiła. Efektów specjalnych też brak. Niedoskonałości pozostały, ślady pozostały i niezadowolona skóra też za wiele nie skorzystała.
Dwie nad którymi jeszcze pomyślę to borówka i granat. Obie miały za zadanie działać nawilżająco i przeciwzmarszczkowo. I o ile ze zmarszczkami wielki problemów jeszcze nie mam, tak uważam że dobre nawilżenie to podstawa. A tutaj muszę przyznać, ze radziły sobie całkiem nieźle. Może przy regularnym ich stosowaniu zniknęłyby też wszystkie pierwsze zapowiedzi zmarszczek? Właśnie to jest warte przemyślenia.


I teraz moje hity od Holika Holika - mango i miód. Nawilżanie, rozjaśnianie, działanie przeciwzmarszczkowe to wszystko nic w porównaniu do najważniejszego działania - odświeżenia skóry. Obie maski sprawdziły się idealnie w kryzysowych momentach, co sprawia, ze znajdą się w mojej kosmetycznej apteczce. Miód uratował mnie po ciężkiej nocy, za to mango zrobiło cuda z moją cera po dwudniowym weselu. I właśnie na takie efekty liczyłam, kupując te maski.


Kolejną firmę jaką jest Mizon poznałam już dzięki jego słynnemu kremowi ze śluzem ślimaka. I chociaż do tego na początku nie zapałałam miłością, a nasze stosunki teraz są po prostu poprawne to z maską postanowiłam zaryzykować. I było warto. Śluz ślimaka w duecie z kwasem hialuronowym potrafią zdziałać cuda. Nawilżenie i napięcie były zdecydowanie najlepszymi efektami tego zabiegu. I chociaż nazwa i opis sugerują, że maseczka jest dla skóry dojrzałej, to ja stojąc w opozycji mówię "lepiej zapobiegać, niż leczyć" ;-)


Ostatnia maska do której nie wrócę, bo chyba nie zrozumiałam jej działania, to maska od SkinFood. Miało być mega nawilżenie, była po prostu przyjemna skóra. Żeńszeń na mnie nie zadziałał, ale cieszę się, ze spróbowałam.


A jaki Wy macie stosunek do koreańskich maseczek w płachcie? Macie swojego ulubieńca?
Modelowanie brwi dla opornych. MoreBrows od Model Co.

Modelowanie brwi dla opornych. MoreBrows od Model Co.

Jeśli chodzi o modelowanie brwi byłam kompletna ignorantką. Sama zazwyczaj pomijałam ten element, nigdy nie byłam na regulacji, a o malowaniu w ogóle nie myślałam. Ale nigdy tez nie miałam z brwiami większego problemu.
Jednak pojawiła się taka chwila, gdzie spojrzałam na siebie i stwierdziłam, ze czegoś w moim makijażu brakuje. Wiedząc, ze jestem antytalentem do obrysowania i wypełnienia brwi kredką skusiłam się na żel od Model Co. Sposób użycia jest banalny, w sam raz dla mnie: szczoteczką przeczesuję brwi i voila! staja się zagęszczone i bardziej wyraźne.
W tym produkcie podoba mi się to, że zwykły laik (jak ja) w temacie makijażu musiałby się bardzo postarać, żeby zrobić sobie tym kosmetykiem krzywdę. Żel jest dyskretny, ale widoczny. Czego chcieć więcej?





Konsystencja MoreBrows z założenia jest żelowa, jednak dla mnie to bardziej kremo-żel. Jest lekko klejący, dzięki czemu włoski trzymają się razem w kupie. Świeżo po aplikacji łatwo można wprowadzić zmiany, gdyż produkt da się rozetrzeć, jednak po chwili zastyga i jedyne zmiany możliwe są tylko w asyście kosmetyku do demakijażu.
Bardzo podoba mi się forma aplikacji, o czym już wspominałam. Mała szczoteczka wiele ułatwia i nie potrzeba wielkiej precyzji, żeby sobie z nią radzić.
Produkt jest dosyć wydajny, a więc wart swojej ceny (13f.). Idealny dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z makijażem, albo takich, którym brak czasu na co dzień - szczoteczka jest na pewno szybszą opcją od kredki, chociaż nie twierdzę, że lepszą. Na pewno wygodniejszą ;)

MoreBrowns występuje w dwóch wersjach kolorystycznych- posiadanym przeze mnie light to medium i ciemniejszym medium to dark.

A jaki Wy macie stosunek do makijażu brwi? Macie swój sprawdzony kosmetyk, a może pomijacie ten etap?
Organiczny olej arganowy od Simple Argan (y)

Organiczny olej arganowy od Simple Argan (y)

Od kiedy przekonałam się, że do cery tłustej najlepsze będą "tłuste" olejki, stałam się ich fanką. Na prawdę wiele im zawdzięczam. Olej tamanu i czarnuszka niejednokrotnie mnie ratowały. Jednak tym razem to nie one wskoczyły na podium.

Olej arganowy znałam z wielu kosmetyków. Zazwyczaj kiedy się pojawiał w składzie to kosmetyk taki okazywał się małym hitem. Dlatego postanowiłam dać mu szansę na występ solo.
Po przetestowaniu próbek olejku marki Simple Argan skusiłam się na jego pełną wersję. I z wyboru jestem bardzo zadowolona.
Chyba wszyscy, a jeśli nie wszyscy to zdecydowana większość z Was, o olejku arganowym słyszała. Przypisuje się mu wiele właściwości: działa regenerująco, ochronnie, wzmacniająco, pielęgnująco. Można by tak wymieniać w nieskończoność. I chociaż jest jednym z droższych olejków warto mieć go w swojej kosmetyczce z kilku powodów.


Pierwszy z nich i dla mnie najważniejszy, przez który skusiłam się na zakup to jego wpływ na naszą cerę. Dla osób z problemami może okazać się bardzo pomocny. Spłyca zmarszczki i pomaga w regeneracji i gojeniu ran, także tych potrądzikowych. Dla mnie już samo to jest wystarczającym powodem, żeby powiedzieć mu tak.
Druga sprawa to nieźle działa w duecie z podkładem mineralnym. Mieszając te dwa ze sobą otrzymuję płynny podkład, o prostym składzie i właściwościach pielęgnacyjnych. Nie warzy się, nie roluje, dodaje lekkiego rozświetlenia, które można zniwelować pudrem transparentnym (jak zwykle banalny skład Jadwigi, sprawia że to tego pudru używam najczęściej) . Więc olejek arganowy simple+podkład mineralny annabelle=❤ 
Po trzecie zbawienny wpływ na skórę. Ostatnio wspominałam, że od balsamów nie wymagam cudów, mają ładnie pachnieć, a nawilżania dostarczy mi inny produkt. I właśnie ten olej należny do tych produktów. Mało, ze nawilża to jeszcze ma działanie ujędrniające. Czego chcieć więcej?
Czwarty i piąty powód to włosy i paznokcie. Włosy wzmacnia i odżywia, pomaga w walce z łupieżem. Zresztą trzeba się samemu przekonać. A paznokcie? Dla nich olej arganowy jest idealnym ratunkiem po hybrydzie, wzmacnia płytkę, pomaga zmiękczyć skórki.


Od strony technicznej: olejek znajduje się w eleganckiej (tu 50ml) szklanej buteleczce. Wydobywany jest za pomocą pompki, która służy całkiem nieźle i dozuje odpowiednią ilość kosmetyku. Konsystencja olejowa, zapach nie drażni - dla mnie jest wręcz średnio wyczuwalny.

Osobiście uważam, że jest to produkt do zadań specjalnych wart swojej ceny. Przysłuży się wszystkiemu, więc zakup staje się niezła inwestycją.
Jestem zdziwiona, że wcześniej całkiem nieświadomie olejek arganowy omijałam. Za to teraz nadrabiam i uważam, że może on okazać się jednym z moich hitów w jesiennej pielęgnacji.


A Wy znacie jakieś olejki godne polecenia? Lubicie je w ogóle w swojej codziennej pielęgnacji?


Zapraszam również do wzięcia udziału w małym konkursie, który znajdziecie
Skarpetki nawilżające, czyli rozpieszczamy stopy

Skarpetki nawilżające, czyli rozpieszczamy stopy

Każdy kto odwiedził Anglię odwiedził tutaj również jeden z najpopularniejszych sklepów potocznie zwanym funciakiem. A kto nie był już wyjaśniam- jest to sklep, gdzie kupicie i mydła i powidła, a to wszystko za całego funta.
Bardzo lubię tam zaglądać, ponieważ można trafić na prawdziwe perełki. Szampony marek takich, za które w Polsce przychodzi zapłacić od 20 zł w górę. Firmy z kolorowymi kosmetykami, które w Polskich drogeriach są uznawane już za wyższą półkę. Słodycze, chemia, elektronika, artykuły papiernicze. I to wszystko kosztuje tyle samo. Warto jeszcze dodać, że często na tych produktach spotkać można polskie napisy, ale nie o tym chciałam.

Bardzo lubię odwiedzać funciaki.  Można tam znaleźć na prawdę niezłe produkty. Raz na jakiś czas organizuje taką wyprawę i buszuję miedzy półkami, przerzucam mnóstwo opakowań z kosmetykami, żeby upolować coś ekstra. To stamtąd pochodzi mój ulubiony, niezawodny i uniwersalny czarny cień z MaxFactor-a. W ostatnim miesiącu też wpadłam na kilka rzeczy, o których wypróbowaniu myślałam. Dziś przybliżę jedną z nich, a z dwoma które czekają na podsumowanie Was tylko zapoznam.


Skarpetki nawilżające z woda kokosową i masłem shea


Już kilkukrotnie wspominałam, że jestem fanką masła shea w codziennej pielęgnacji. Naturalne, nierafinowana masło shea nakładam na twarz niczym krem, smaruje nim ciało i pomaga mi dbać o paznokcie. Kiedy zobaczyłam ten produkt na półce postanowiłam więc go sprawdzić.
Skarpetki (chociaż jak ich bym tak nie nazwała) są zrobione z folii. W środku znajduję się zamocowany materiał nasiąknięty kosmetykiem właściwym. Zapach nawet przypomina ten kokosowy. Jako, że folia po nałożeniu jest dosyć śliska najlepiej zabezpieczyć ją dodatkową, tradycyjną skarpetką. A później pozostaje czekać 15-20 minut na efekty. Producent ostrzega, że może się przytrafić pieczenie, swędzenie i różne inne nieprzyjemne objawy, ale na szczęście mnie to ominęło. Spędziłam kilka chwil dłużej niż zalecane i nie działo się nic, ale wiem, że różne skóry reagują różnie.

Po zdjęciu moje stopy były miłe, gładkie a zgrubienia, które tworzą mi się od wierzchu tuż przy kostce (skaranie, wygląda jakbym miała brudna nogę) zniknęły. Efekt utrzymuje się nadal, chociaż minęło już kilka dni. Co prawda trochę wzmacniam go kremem na bazie olejku z drzewa herbacianego, ale i tak jak na kosmetyk za tą cenę radzi sobie całkiem nieźle. Myślę, że taki zabieg raz w tygodniu może na prawdę dobrze wpłynąć na stan skóry stóp, a że cena nie jest powalająca to można sobie na niego pozwolić. No i dużo daje myśl, że jednak coś dla siebie się robi ;-)

Co później?



Obiecałam, więc pokazuję. Kolejne dwa produkty "funciakowe" to tonik Pantene wspomagający walkę z wypadającymi włosami i kuracja arganowa w ampułkach. Niedługo postaram się napisać o nich coś więcej.

A czy Wy znacie te popularne sklepy? Czy chcecie poznać więcej "perełek" za grosze?







Przypominam o małym konkursie, gdzie zdobyć można fajny zestaw kokosowych kosmetyków ;)


Oddam w dobre ręce ;-) KONKURS

Oddam w dobre ręce ;-) KONKURS

Jakiś czas temu skusiłam się na kosmetyki z oferty sklepu Whish. Prezentowali się całkiem nieźle, więc skusiłam się na zestaw trzech produktów: żelu pod prysznic, masła do ciała i kremu do golenia (to podobno ich flagowy produkt) . Przy zamawianiu pamiętałam również o Was, ale to za chwilę ;)

Wszystkie trzy kosmetyki spełniły moje oczekiwania. Generalnie ani od balsamów, ani od żeli pod prysznic nie wymagam cudów - maja ładnie pachnieć. Nawilżania zazwyczaj szukam w innych miejscach. Tak więc zapach jest i to jaki. Po użyciu masła skóra jest delikatna, aksamitna i pachnie pięknie, ale wcale nie nachalnie. Zapach utrzymuje się dosyć długo, co jest dla mnie nowością, bo większość balsamów mi tego nie oferuje, przynajmniej ja nie miałam przyjemności takiego używać. Żel pod prysznic ma formę żelo-kremu i całkiem nieźle się pieni co czyni go wydajnym. O zapachu wspominać chyba nie muszę.








I teraz największe zaskoczenie - pachnący krem do golenia. Konsystencja masła, obłędny zapach i sporo nawilżenia. Dla mnie to również nowość w produktach tego typu, bo tu producenci raczej nie skupiają się na aspektach zapachowych, podobnie jak na zachowaniu skóry "po". W przypadku kremu od Wisha wydaje mi się, że jest inaczej. Skóra zostaje gładka, bez podrażnień. Nie ma tez dławiącego, chemicznego zapachu. W składzie mamy zieloną herbatę, masło shea, olej kokosowy, olej jojoba. Zero parabenów. Wszystkie składniki pielęgnujące znajdują się dosyć wysoko w składzie, więc to też o czymś świadczy. Poważnie zastanawiam się nad wypróbowaniem innych opcji zapachowych, bo chociaż cena nie należy do najniższych to nie jest to rzecz kupowana co tydzień ;-)

A czy Wy macie kosmetyki, które okazały się bardzo pozytywnym zaskoczeniem?

NIESPODZIANKA!


A czy Ty chcesz wypróbować kokosowy zestaw (więcej o nim TUTAJ)? Jeśi tak to wystarczy, ze zostaniesz publicznym obserwatorem i podpowiesz mi jakie treści i dlaczego podobają Ci się najbardziej ;-) Dwa zdania to chwila, a dla mnie okaże się na prawdę pomocne!
Będzie mi bardzo miło, jeśli udostępnisz grafikę konkursową, albo zalajkujesz stronę na fb ;-)
Czas : 27.09.16 do końca dnia. Zwycięzca będzie wyłoniony w ciągu 5 dni.






Regulamin:
Czas trwania: 8-27.09.2016
Nagrody: Zestaw kosmetyków Whish

Sponsor: Właściciel bloga bypatrycjja
Dla kogo konkurs: dla publicznych obserwatorów bloga bypatrycjja.blogspot.com
Zasady: aby wziąć udział należy być publicznym obserwatorem i wskazać najlepsze swoim zdaniem wpisy na blogach (uzasadnienie będzie dodatkowym atutem)
Zwycięzca zostanie wyłoniony przez Organizatora. Nagroda będzie wysłana na koszt Organizatora w ciągu 7dni od  kontaktu ze zwycięzcą. Zwycięzca zostanie poinformowany o wygranej na blogu, oraz w prywatnej wiadomości email. Informacji zwrotnej tj. danych potrzebnych do wysyłki Organizator spodziewa się max 3 dni od ogłoszenia wyników.
Magiczna ściereczka od GLOV

Magiczna ściereczka od GLOV

Przyznaję, mam pewnego bzika na punkcie kosmetyków, chociaż nie objawia się on w obsesyjnych zakupach ;) Jednak nie mniejszy szał panuje u mnie w temacie kosmetycznych gadżetów. Dlatego jestem mocno zdziwiona, że ściereczka do demakijażu Glov trafiła do mnie dopiero teraz. I muszę przyznać, że zrobiła wielkie wejście, bo od razu skoczyła na samą górę ulubionych kosmetycznych gadżetów.





Do tej pory przy zmywaniu makijażu używałam różnych metod. Było słynne OCM (z czasem zredukowane do masażu olejkiem rycynowym), był gotowy koreański olejek (o którym więcej TUTAJ). Były nawet drogeryjne płyny do demakijaży. Jednak nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak Glov.
Na pierwsze użycie i przetestowanie byłam przygotowana kompleksowo - gruba warstwa podkładu, puder, wodoodporny tusz. Moje zdziwienie, kiedy całe to towarzystwo zostało na ściereczce jest nie do opisanie. Bo muszę przyznać, że do tej nowości podchodziłam z pewną dozą niepewności. Materiał który poradzi sobie będąc sam na sam z makijażem to trochę jak science fiction. A tu bach, cieniutkie antybakteryjne włókna, które jak mówi producent "zbierają makijaż niczym magnes" doskonale sobie z tym radzą.

Jaki jest plus stosowania ściereczki? Dla mnie to przede wszystkim uniknięcie dodatkowych kosmetyków, pełna natura można by powiedzieć. Koszt ok 40 zł rozkłada się na trzy miesiące, czyli sugerowany czas użytkowania przed wymianą naszej ściereczki. To chyba* cena średniego płynu do demakijażu kupowanego również na okres trzech miesięcy. Ja jestem zdecydowana kontynuować znajomość z Glov chyba już na zawsze :-)


Czy Wy macie juz swoje ściereczki/rękawice? A może rządzi  u Was inna metoda demakijażu?


*bardzo dawno nie korzystałam z tradycyjnych płynów do demakijażu, dlatego jeśli się mylę proszę o poprawki ;-)
MIZON i ich krem z ekstraktem ze ślimaka. Hit?

MIZON i ich krem z ekstraktem ze ślimaka. Hit?

O zbawiennym wpływie śluzu ślimaka - mucynie słyszałam już dawno. Potrzebowałam czegoś, co pozwoli pozbyć mi się mian potrądzikowych i delikatnych znamion, a ten składnik to miał zapewnić. W lokalnym sklepie trafiłam na ukraiński kosmetyk ze śluzem i żywokostem. Przez jakiś czas byłam z niego bardzo zadowolona, jednak okazało się, że to trochę mało dla mnie. Na jakiś czas zawiesiłam swoją przygodę ze ślimakami. 
Po kilku miesiącach znów natrafiłam na mucynę w innym już produkcie. Krem Tiande spełniał swoją rolę świetnie. Zamknięty w poręcznej saszetce z miesięczną data ważności był moim ulubionym kosmetykiem. Nie przeszkadzała mi nawet jego "glutowata" forma. Skóra była wygładzona i nawilżona- dokładnie to czego potrzebowałam. Jednak pokusiłam się na coś więcej i tak weszłam w posiadanie 92% kremu z mucyną ślimaka prosto z koreańskiego Mizon-a. 


Po pierwszym użyciu nie było wielkiego zaskoczenia. Konsystencja lekko lejąca, jak dla mnie mało wydajna. Ale nie to było najważniejsze, ja czekałam na efekty. 
Wizualnie nie można produktowi zarzucić kompletnie nic. Zgrabny słoiczek prezentuje się całkiem nieźle. 

Moje opinie po dłuższym stosowaniu? Osobiście nie widzę zbawiennego wpływu na moją cerę. Mam wręcz wrażenie, ze na początku trochę zapychał. Nie zredukował pierwszych, nawet tych jeszcze płytkich zmarszczek. Nie zregenerował skóry latami walczącej z niedoskonałościami. Może skóra po dotknięciu jest gładka, ale od tego kremu wymagałam trochę więcej. Skusiła mnie 92% zawartość śluzu ślimaka, jednak się przeliczyłam. 
Krem stosuje również moja mama. Ona jest zadowolona, ale myślę, że mamy rozbieżne wymagania co do kosmetyków. Dla niej ważne jest to, że nie uczula i pozostawia skórę przyjemną w dotyku i w dobrym stanie. Być może to jeszcze nie mój czas na ten kosmetyk.



Na pewno wrócę do ślimaka od Tiande. Wydajność i działanie nieporównywalnie lepsze, a cena (ok 100zł) podobna. Z produktów koreańskich pozostanę chyba przy peelingach i maskach ;-) 


Znacie jakieś inne ślimacze produkty? Lubicie mucynę w Waszej pielęgnacji?

Copyright © 2014 what's on your mind? , Blogger