Zdradziłam Annabelle!

Zdradziłam Annabelle!

Dawno dawno temu, kiedy szukałam swojego sposobu na idealna cerę z mała pomocą znajomych odkryłam podkłady mineralne. Z moja słabością do polskich marek skusilam się na podkład mineralny z rodzimej firmy Annabelle. Zdecydowanie była to miłość od pierwszego wejrzenia, a ich produkty starczyły mi na bardzo długo. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy.




Ten koniec oznaczał jedno- muszę znaleźć alternatywę, która będzie dostępna bez problemu poza granicami kraju. I tutaj skusilam się na firmę Lily Lolo, która ze wspominana wcześniej Annabelle przegrywała tylko dlatego, ze nie była Polska ;)
Na początku zamówiłam zestaw próbek zawierający trzy zbliżone odcienie (jednak tonacja była rożna) i w ten sposób udało mi się trafić na kolor, który mógłby być moja druga skóra. Tak wiec to, co najgorsze miałam już odhaczone. Same próbki starczyły na dosyć długi czas, wiec takie testery są opłacalne- w przypadku obu firm. Przy produkcie pełnowymiarowy, skusilam się na kolor In the Buff. Jest idealny. Na wakacyjna wersje mojej cery musnietej słońcem zostaje jednak przy Sunny fair od Annabelle. Druga rzeczą która znalazła się w mojej kosmetyczce to korektor. Nie wiem jak do tej pory mogłam obejść się bez tego kosmetyku, który bardzo szybko poszybował w gore mojej listy kosmetycznych must have. Jedna warstwa sprawia, ze znikają wszystkie zaczerwienienia na skórze, wiec jeśli macie z tym problem to śmiało możecie dać szanse korektorowi Lily Lolo.

Chciałabym Wam napisać tez o sprawie dosyć istotnej. Zamknięciu. Tutaj niestety "dobre, bo polskie" się nie sprawdza. Przynajmniej jest tak w moim przypadku. Zamknięcie słoiczków Lily Lolo zdecydowanie wygrywa pod względem wysypywania. Jest tez wygodniejszy i mam wrażenie, ze ma mniejsze szanse na wpadkę w torebce.





Ale wracając do podkładu. Krycie jest idealne, już po jednej warstwie. Oczywiście o ile nie mamy zbyt wiele do ukrycia. Po wtopieniu wyglada naprawdę naturalnie i nadają cerze zdrowy wygląd. Wiele osób z którymi rozmawiałam o kosmetykach było zaskoczonych, ze w ogóle mam na sobie makijaż, a to już najlepsza rekomendacja. Dodając do tego, ze podkłady mineralne są zdrowe dla skory i maja niewiele wspólnego z zapychaniem, a przez swój skład stają się wręcz pomocne w leczeniu, mamy kolorowy kosmetyk idealny.



Czasem zdarza mi się zatęsknić za podkładem w płynie. Skusilam się nawet na BB z Lily Lolo. Jednak to nie to samo ;) Przy okazji tych zakupów dostałam próbki kremów na dzień i na noc. Być może uda się połączyć krem z minerałem, tworząc "mokry" podkład. W przypadku sylveco i Annabelle się udało :)

 Znacie kosmetyki mineralne? Korzystacie? Jakie macie o nich zdanie?
Jak zostałam fanką peelingów enzymatycznych?

Jak zostałam fanką peelingów enzymatycznych?

Dziś chciałabym napisać Wam o jednym z moich pielęgnacyjnych ulubieńców.
Zacznę od tego, że od wielu lat uczę się jak dbać o moją cerę. Kiedyś błędnie myślałam, że jestem posiadaczką skóry tłustej i starałam się ją na wszelkie sposoby wysuszać. Uważałam, że to też będzie najlepszą formą walki z dokuczającym mi trądzikiem. Kilka lat temu na szczęście wpadłam na to, że dobry krem nawilżający nie zapcha porów i nie spowoduje nowego wysypu. I to był ważny moment, bo od tamtej pory ciągle znajduje nowy element pielęgnacji idealny dla mnie. Zmywanie makijażu olejkami, używanie półproduktów, mineralny podkład...A teraz to zestawu doszedł peeling enzymatyczny. I to jemu chciałabym poświęcić ten wpis.

Jestem fanką zdzieraków. Nie tak dawno wychwalałam tutaj korund kosmetyczny. Jednak człowiek uczy się całe życie, a do tego najłatwiej mu to przychodzi ucząc się na własnych błędach.
Tak więc po kolejnym peelingu mechanicznym zaczęłam zastanawiać się jak to się dzieje, że zawsze po nim pojawia się jakaś niespodzianka. Doszłam do wniosków, że moja cera jest po prostu zbyt wrażliwa i nie darzy korundu/peelingów mechanicznych taką sama sympatią jak ja. Zaczęłam szukać alternatywy. Kiedyś miałam już styczność z peelingiem enzymatycznym, jednak wolałam ten ostrzejszy, być może dlatego że czułam dokładnie co robi z moją twarzą. Tym razem do tematu podeszłam inaczej. Po analizie dostępnych interesujących mnie kosmetyków zdecydowałam się na moją ulubioną polską firmę.


Sylveco, enzymatyczny peeling do twarzy.

Zacznę może od tego, co mnie do niego przyciągnęło. Skład. Absolutnie nie straszą mnie już rzeczy, które mogą potencjalnie zapychać (papaina, czy mocznik. który mimo właściwości zapychających działa cuda w nawilżaniu), a plusów jest więcej niż minusów. Po pierwszym użyciu moja skóra była promienna, na prawdę wyglądała zdrowo. a wszelkie zaczerwienienia gdzie zniknęły. Rozprowadzanie łatwe, a masaż przyjemny. Te kilka minut niestety psuł tylko zapach, jednak po kilku użyciach stał się dla mnie neutralny.
Najważniejsze jednak jest to, że po peelingu nie dorobiłam się żadnych nowych niespodzianek, a o to właśnie chodziło.




Peeling ważny jest tylko pół roku, a że jest bardzo wydajny, to najlepiej korzystać w duecie. Konsystencja masełka może odstraszać, ale na skórze i w kontakcie z wodą zachowuje się bardzo ok i rzeczywiście przyjemnie się z niego korzysta. Cena 25 zł też działa na plus tego produktu.

Więc jeśli ktokolwiek z Was potrzebuje porządnego oczyszczenia, ale w jak najdelikatniejszy sposób to szczerze polecam i zachęcam do zakupu. Na prawdę warto!


Znacie ten peeling marki Sylveco? Wolicie peelingi enzymatyczne, czy mechaniczne? Jacy są Wasi ulubieńcy w tej kategorii?


GlossyBox UK / marzec

GlossyBox UK / marzec



W moje ręce wpadło właśnie marcowe wydanie GlossyBox UK. Pierwsze wrażenie to raczej buczenie, ale przy bliższym zapoznaniu jestem pewna, że 4/5 kosmetyków na pewno będzie w użyciu, a to całkiem niezły wynik.
Bardzo się cieszę, że w pudełku znalazł się produkt pielęgnacyjny za którym aktualnie się rozglądam. Samo to sprawiło, że beauty box w tym miesiącu był opłacalny.


Pierwszy z produktów, który wpadł mi w oko to ten z thisworks. Firmę znam z ich sprayu ułatwiającego zasypianie, więc kosmetyk do twarzy trochę mnie zdziwił. Jednak jestem go bardzo ciekawa, bowiem oferuje on odświeżenie i pozbycie się efektu zmęczonej cery, ale też sprawdza się jako primer.


Drugą rzeczą była paletka cieni i róży ze Sleeka. O tym kosmetyku wiedziałam wcześniej, ponieważ mogłam wybrać, która kolorystyka będzie mi odpowiadać. Jestem bardzo przewidywalna, bo pozostałam przy moich ulubionych brązach i neutralnych szarościach. Za jakiś czas pewnie pojawię się z postem, który o paletce powie więcej.


Krem na dzień marki Figs & Rouge. Jest to marka kompletnie mi nie znana, ale chętnie wypróbuję. Uwielbiam wszystkie kosmetyki, które potrafią porządnie i na długo nawilżyć skórę. Tutaj producent takie obietnice zamieszcza, więc pozostaje nadzieja, że nie są to puste słowa.


Czwarty produkt, krem pod oczy marki oOlution, to właśnie ten kosmetyk o którym wspominałam w związku z poszukiwaniami. Wegański, nie testowany na zwierzętach, podobno w 100% naturalny.  Posiada w sobie 65 organicznych składników, które pomogą nam zlikwidować obrzęki i uzyskać efekt wypoczętego oka. Skład wygląda na prawdę interesująco i sprawia, że już nie mogę się doczekać pierwszych efektów.


Ostatnim produktem jest baza do stylizacji włosów got2be. Jest to kosmetyk zupełnie nie trafiony, bo z takich rzeczy dotychczas nie korzystałam. Jednak z drugiej strony mam ochotę sprawdzić, czy będzie potrafił utrzymać zrobioną fryzurę w takim stanie jak ją sobie zaplanowałam. Jeśli tak nie wykluczam, że od czasu do czasu jednak z niego skorzystam.


Jak podoba Wam się marcowa edycja glossybox? Znaleźlibyście tu coś dla siebie?
Big Beautiful Eyes od Benefit - niezbędnik dla opornych

Big Beautiful Eyes od Benefit - niezbędnik dla opornych

Jeśli miałabym wskazać jeden z ulubionych kosmetyków to na pewno byłaby to paletka do makijażu oczu z benefit. Dlaczego? Bo w tym niewielkim pudełeczku mieści się wszystko, co potrzebne mi do tego, aby wykonać makijaż oka. Bez specjalnych ku temu umiejętnościom, należałoby dodać :)




Od bardzo dawna mam słabość do brązów. I wydawałoby się, że te kolory odpowiednie są dla każdego, więc nietrudno znaleźć firmę kosmetyczną, które mają je w swojej ofercie. Jednak to benefit przykuł moją uwagę właśnie tym, że oferował coś więcej. Oprócz cienia do powiek w idealnym odcieniu kakao w paletce znajduje się eyeliner, baza i korektor. Wszystkie cztery kosmetyki stanowią zgraną drużynę. 
Korektor w odcieniu średnim idealnie nadaje się do zatuszowania cieni pod oczami. Jego kolor jest na tyle neutralny, że przypasuje niemal do każdej karnacji, A swoją robotę wykonuje na prawdę dobrze. Baza pod cienie- delikatny alabastrowy róż lekko rozświetli oko i będzie stanowiło idealny podkład dla wspomnianego kakaowego, konturującego cienia. 
I na koniec mój hit- eyeliner w pudrze. Nakładanie tego kosmetyku za pomocą pędzelka to najlepsza rzecz na świecie- moim zdaniem. Eyeliner w każdej innej formie zdecydowanie utrudnia mi stworzenie idealnej kreski, tu tego problemu nie mam. Jeśli coś pójdzie nie tak, delikatne roztarcie linii ratuje mnie od zmywania i rozpoczynania zabawy na nowo. 

Sam wygląd jest minimalistyczny, co mnie bardzo cieszy. W niewielkim pudełeczku oprócz wspomnianych kosmetyków znajduje się lusterko, co jest dodatkowym plusem, szczególnie w podróży. Oprócz tego dwa niezbędne pędzelki, które pomogą w wykonaniu naszego makijażu oczu.
Jedyny minus to cena, bo 150 zł stanowi dla wielu barierę, szczególnie, że w tej kwocie można kupić wiele bogatszych kolorystycznie paletek. Jednak jeśli ktoś potrzebuje sprawdzonego kosmetyku na co dzień, a z makijażem nie ma aż tak wiele wspólnego to taka inwestycja może się opłacić :) Dorzucamy podkład i tusz do pełnego make-up'u, a nasza kosmetyczka nie pęka w szwach.


Znacie ten kosmetyk? A może macie tańszą alternatywę paletki-wszystko-w-jednym?


Kompletujemy szafę! Jennifer L. Scott: Lekcja Madame Chic

Kompletujemy szafę! Jennifer L. Scott: Lekcja Madame Chic

Od dłuższego czasu bardzo interesuje mnie temat mody. Jednak nie myślę o niej w kontekście podążania za aktualnymi trendami, a bardziej chodzi mi o stworzenie swojej własnej, idealnej garderoby.
Pomocy szukam w różnych poradnikach. Za mną Kasia Tusk i Joasia Glogaza (tutaj), a także Magda Kanoniak znana szerzej jako Radzka (tutaj). Teraz przyszedł czas na kolejną pozycję, która przenosi nas trochę na zachód Europy, do stolicy szyku i stylu. Lekcje Madame Chic to poradnik- opowieść o życiu przeciętnej amerykanki w stolicy mody, Paryżu.


Książka składa się z kilku rozdziałów. Oprócz mody jest poruszana także kwestia dbania o urodę, urządzania mieszkania, aktywności fizycznej, a nawet jedzenia. I chociaż to podpowiedzi dotyczące ubioru najbardziej mnie interesowały, to cały poradnik czytało mi się bardzo dobrze. Do tego stopnia, że po jego przeczytaniu miałam ochotę wymienić wszystkie szaro białe (bo przecież to tak modne kolory!) meble na antyki, a samochód jak najprędzej sprzedać.

Co do budowy poradnika- podział na rozdziały i podrozdziały sprawia, że wszystko jest przejrzyste. Mamy podsumowania i rady. Wszystko co potrzebne w książce tego typu. Miękka oprawa przy czytaniu może odrobinę się odgnieść, jednak nie wpływa to na komfort użytkowania :)




Jednak wracając do tematu dla którego po książkę sięgnęłam- było warto. Nie to, żebym odkryła w niej coś nowego, bo szafę kapsułową z teorii i niewielkiej praktyki już znam. Jednak znalazłam tutaj kilka podpowiedzi co do tego co powinno się w niej znaleźć. Jak duża część Was ja również jestem zachwycona wyglądem Francuzek. Zawsze piękne i z klasą. A do tego nienachalne. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to osiągnąć. A do tego czasu mogę robić wszystko, by do tego dojść.

Jeśli ktokolwiek z Was myśli nad zmianą swojej garderoby, myśli o zmianach w swoim stylu to z czystym sumieniem polecam tą książkę. Moja szafa odetchnęła z jeszcze większą ulgą od kiedy zrobiło się w niej o wiele więcej miejsca.  A ja nadal mam się w co ubrać :)


Czy ktoś z Was ma w planach uszczuplenie garderoby? A może ktoś z Was może polecić książki, które pomogą nam w tych zmianach?
My Super Hero - Mydło Aleppo

My Super Hero - Mydło Aleppo


Urlop urlopem, ale kiedyś trzeba wrócić.
Podczas pobytu w Polsce zaopatrzyłam się oczywiście w kilka ulubionych kosmetyków rodzimych marek. Prym jak zwykle wiedzie Sylveco. Ale zanim przyjdę do Was z moim nowym hitem od nich, to chciałabym krótko przedstawić mojego ulubieńca z którym od kilku lat się nie rozstaję.

Dawno temu nie przykładałam wielkiej wagi do mydeł. Ot, kosmetyczny must have domu do mycia rąk. Wszystko się zmieniło, kiedy zostałam przekonana do zakupu mydła Aleppo. Szukałam ratunku dla mojej problematycznej cery, więc chwytałam się wszystkiego co możliwe. I tym razem trafiłam bezbłędnie.




W swojej przygodzie z Aleppo miałam okazję wypróbować mydła o stężeniu 10%, 20% i 40%. Zatrzymałam się na tej środkowej wartości, ponieważ z mydła korzystam nie tylko ja, ale cała moja rodzina.
Pierwszym zamówionym przeze mnie mydłem było to o stężeniu 40%. Wyczytałam, ze to idealna wartość dla skóry z problemami. I faktycznie sprawdziło się świetnie. Zdecydowanie pomogło w mojej walce o zdrową, piękną cerę. W pewnym momencie moje problemy zaczęły znikać. Nie twierdzę, że to tylko pomoc mydła, bo równocześnie stosowałam również inne pomocne w tej walce kosmetyki. Ale na pewno Aleppo miało swój duży wkład.
Po tym sukcesie postanowiłam wypróbować mydło na swojej córce. AZS i do tego rogowacenie. Jednak w tym przypadku wybrałam mniejsze stężenie. I tutaj również ta próba okazała się sukcesem. Aleppo poradziło sobie z problemami skórnymi, a w duecie z porządnym nawilżeniem odniosło oczekiwany skutek.

Niestety 10% okazało się zbyt małym stężeniem, dla mojej skóry, więc postawiłam na 20%. Była to równowaga między tym czego potrzebuje skóra moja i mojej córki. Tutaj do grona zadowolonych użytkowników dołączył mój mąż z problemami przesuszającej się skóry i AZS. Cała trójka w zasadzie z różnymi problemami i ich różnym nasileniem znalazła w tym mydle coś dla siebie. I to powinna być najlepsza rekomendacja.



Podsumowując: jeśli masz problemy z trądzikiem, suchą skórą, albo chcesz wspomóc leczenie przy atopowym zapaleniu skóry, rogowaceniu czy łuszczycy to z powodzeniem możesz stosować to mydło. Jeśli problemów nie masz to i tak nadal polecam Aleppo, tylko w mniejszym stężeniu.
Jeżeli swoją przygodę z mydłem dopiero zaczynasz to lepiej spróbować z mniejszą zawartością oleju laurowego, chociaż ja sama wystartowałam z większym stężeniem i u mnie okazało się to dobrym wyborem.
Zastosowań mydło ma też sporo: codzienna pielęgnacja twarzy i całego ciała, szampon do włosów (najlepiej pozostawić na skórze głowy przez kilka minut), demakijaż i maseczka (zagotować wodę, zestawić, dodać płatki mydła, mieszać do całkowitego rozpuszczenia i przelać do szklanej butelki; im więcej płatków tym konsystencja bardziej gęsta, a co za tym idzie lepiej nadaje się na maseczki), pianka do golenia- uwielbiam go w tej wersji ;-)

Cena zachęca. Ja za swoje płacę ok 30 zł, ale biorąc pod uwagę ilość użytkowników i zastosowań, a także to na ile czasu starcza to świetna oferta.

Znacie to mydło? A może stawiacie na inne mydła w swojej codziennej pielęgnacji?
Copyright © 2014 what's on your mind? , Blogger